ks. Zbigniew Paweł Maciejewski

3 lutego 2002, niedziela (Mt, 5, 1-12a)

Czy w kościele wolno się śmiać?

Przez słowo "błogosławiony" usiłowali tłumacze greckiego oryginału Ewangelii Mateusza oddać termin "makarios". Tak słyszeliśmy w przeczytanym przed chwilą fragmencie. Są jednak tłumacze, którzy twierdzą, że właściwszym słowem na oddanie słowa "makarios" byłoby słowo "szczęśliwy". A zatem: "Szczęśliwi ubodzy w duchu... Szczęśliwi, którzy się smucą... Szczęśliwi cisi... Szczęśliwi, którzy łakną i pragną sprawiedliwości... (por. Mt 5,3-6)

Ta możliwość przetłumaczenia prologu Kazania na górze prowokuje do zauważenia pewnego ciekawego zjawiska w naszej religii. Otóż przystoi w kościele płakać, być smutnym, siedzieć ze skwaszoną miną, zachowywać powagę. Natomiast podejrzanym jest śmiać się, klaskać, nie daj Boże tańczyć - czy w inny sposób okazywać swą radość. Jakaś taka podejrzana skrajność.

Dziwne to - bo przecież już Stanisław Tym jako "kaowiec" w Rejsie uczył nas, że "pewnych spraw nie możemy przeginać". Nie można chodzić po skrajnościach, przybierać sztucznych min. Ważna jest prawda i naturalność.

Uważam, że wiara, fakt, że jestem zbawiony przez Jezusa, jest źródłem wielkiej radości, źródłem prawdziwego szczęścia. I tego szczęścia nie należy się bać, trzeba je okazywać - także w kościele.

A jeśli nie jestem zbawiony, jeśli nie mam Jezusa? Wtedy rzeczywiście nie ma powodu do śmiechu i nie można być szczęśliwym. Na to pytanie jednak niech każdy osobiście udzieli sobie odpowiedzi.



[DAWID]