ks. Zbigniew Paweł Maciejewski
24 lutego 2002, niedziela (Mt 17,1-9)
Uczniowie zlękli się i padli na twarz. Objawił się im Bóg i to wywołało w nich uczucie przerażenia. Czy słusznie? Za chwilę się przekonamy.
Sednem objawienia na górze był głos mówiący: "To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!" (Mt 17,5b) Bóg Ojciec zaświadcza o swojej miłości, daje też wyraz swojej naturze jaką jest miłość. Bóg pragnie kochać i pragnie być kochany.
Ojciec miłuje Syna, ale w nim miłuje i każdego z nas. Każdy z nas jest przecież dzieckiem Bożym, umiłowanym, kochanym dzieciakiem. Każdy z nas ma cudownego ojca w niebie, na którego można liczyć, który prawdziwie się troszczy, który jest odpowiedzialny. Każdy z nas słowa: "to jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie" może odnieść do siebie, jako skierowane wprost do niego. Może powiedzieć z dumą: "to o mnie".
Co robi dziecko, gdy widzi takiego ojca? Wyciąga ręce, śmieje się, biegnie do niego. Jest to zupełnie inna reakcja niż zachowanie apostołów. Pewnie dlatego, że apostołowie dopiero uczyli się Boga, przyjmowali, i to z oporami, nowinę o tym, że do Boga mogą mówić "tatusiu". To były początki.
Dziś jednak mijają od tych wydarzeń dwa tysiąclecia. Czy cos się zmieniło? Czy prawda o Bożej miłości zdołała już trafić do naszych serc, czy poczuliśmy się już kiedyś jak kochane dzieci Pana Boga?