ks. Zbigniew Paweł Maciejewski

Jak wykorzystywać język niewerbalny w utrzymaniu porządku na lekcji.

Dyscyplina to fundament wszelkiej edukacji - także szkolnej katechezy. Dyscyplina jest warunkiem przekazywania wiedzy, budowania właściwych życiowych postaw u ucznia oraz uzyskania przez katechetę sensu dla swej pracy. Brak dyscypliny przekreśla w części lub całości owoce edukacji, demoralizuje uczniów (można robić co się chce i nie ponosi się za to żadnej odpowiedzialności), sprawia, że katechecie "opadają ręce" (utrata sensu).

W budowaniu dyscypliny dużą rolę odgrywa komunikacja między nauczycielem a uczniami na poziomie mowy ciała. W niniejszym artykule podejmuję szczegółowo ten wątek. Nie oznacza to, że problematykę mowy ciała uznaję za jedyną czy kluczową. Przeciwnie - jest to jedna z wielu płaszczyzn budowania porządku na lekcji. Wszystkie zaś elementy - dialog z uczniami, wprowadzanie zasad, budowanie więzi, właściwe motywowanie, pochwała, sprawiedliwe ocenianie, ciekawe nauczanie i inne - są ogniwami jednego łańcucha czy trybami jednego mechanizmu. Nie można twierdzić, że jakaś część (mowa ciała czy cokolwiek innego) jest niepotrzebna lub izolując ją od innych działań czynić z niej coś na kształt magicznej różdżki.

W budowaniu porządku nie ma bowiem magii, dróg na skróty czy niezawodnych trików. Musi być to działanie systemowe i podjęte z wyprzedzeniem. Czasami niewiele można zrobić, gdy z jakiś przyczyn katechezy zaczynają już przypominać horror, gdy katecheci spotykają się z jawnym buntem i jawnie złośliwymi gierkami całej klasy. Wyrażam jednak przekonanie, że można osiągnąć wiele, gdy do problemu porządku przygotujemy się wcześniej, zaczniemy się o niego troszczyć zanim rozpoczniemy pracę, i zanim spotkamy się z nową klasą. Budowania porządku można się uczyć, można się też uczyć mowy ciała jako narzędzia dyscypliny klasowej. Nauka trwa jednak dłużej niż wysłuchanie referatu czy przeczytanie jakiejś książki. Jest to także nauka kosztowna - oprócz inwestycji w postaci czasu trzeba także poświęcić wysiłek swojej woli. Niniejszy tekst należy zatem potraktować jako program edukacji, wskazanie kierunków a nie księgę gotowych odpowiedzi i zaklęć.

W pracy niniejszej podejmę następujące zagadnienia. Na początku zapoznam czytelników z praktycznym sposobem poznawania języka niewerbalnego. Następnie przekażę kilka myśli na temat autorytetu - mowa ciała bowiem ma budować i podtrzymywać wśród uczniów nasz autorytet. Doceniając walory obrazowości i narracji przytoczę pewną bajkę, która w prosty sposób zilustruje główną myśl tej pracy. Ostatnią część poświęcę praktycznym wskazówkom dotyczącym zachowania, które wcielę w konkretną postać katechetki - Basi Maciejewskiej.

ABC mowy ciała

Przejdźmy do elementarza mowy ciała. Chcąc się nauczyć czytać należy poznać kształt literek, rozumieć ich znaczenie i umieć odczytywać ich ciągi. W przypadku mowy ciała chodzi w zasadzie o to samo.

Pierwszym etapem - pierwszą lekcją - nauki mowy ciała jest poznawanie kształtu liter. Wydaje się to łatwe, ale w naszym przypadku tych "liter" jest więcej niż w jakimkolwiek alfabecie. Pomyślmy o tym, co człowiek może zrobić ze swoimi oczami, brwiami, wargami, czołem, mimiką całej twarzy. Ile może być możliwych układów palców, dłoni, rąk... i nóg. Jak dużo może powiedzieć sztywność, bądź luz sylwetki, sposób ustawienia się.

Wreszcie pamiętajmy, że wszystkie te sygnały nie istnieją zaklęte w rzeźbie, ale ciągle się stają, zmieniają się, pulsują. Każde z tych zachowań nie jest bez znaczenia, im więcej rzeczy dostrzeżemy, tym większa może być trafność późniejszej interpretacji.

Całą tę "grę", "taniec" ciała trzeba umieć obserwować i z tym jest kłopot - nie potrafimy tego robić. Koncentrujemy się na słowach - ciało stanowi często jedynie rozmazane tło dla wypowiedzi.

Czasami czujemy, że "jest coś nie tak", chodzi o to, że słowa mówią coś innego niż ciało, ale nie potrafimy wyjść poza niejasne odczucia, nie potrafimy konkretnie nazwać sygnałów ciała sprzecznych z wypowiadanymi słowami.

Dodatkowa trudność dochodzi w sytuacji, gdy stajemy nie przed jednym osobnikiem, ale gdy tych osobników jest dwudziestu czy trzydziestu. Mowa tu o katechecie i jego klasie.

Należy zatem uczyć się obserwacji. Niektórzy autorzy twierdzą, że kobiety, zwłaszcza matki, mają lepszą zdolność obserwacji i odczytywania mowy ciała. Ma to związek prawdopodobnie z macierzyństwem - pierwszych kilkanaście miesięcy życia dziecka opiera się w zasadzie na komunikacji pozawerbalnej. Jest to ciekawa i dobra wiadomość w sytuacji, gdy zdecydowana większość katechetów to kobiety.

Wykorzystujmy różne sytuacje, by uczyć się obserwacji, zauważać szczegóły. W tym momencie nie chodzi jeszcze o pytanie, co znaczy, co wyraża dany gest, ale o czystą obserwację.

Przykłady takich obserwacji: Rozmówca patrzy w okno, na sufit, wyciera okulary, przygryza wargi, ma zaczerwienione policzki, przygładza sukienkę. Wbrew pozorom nie jest to takie proste, gdy zaczniemy to praktykować zobaczymy jak łatwo jest spontanicznie dodać do obserwacji interpretację. Oto przykłady obserwacji z interpretacją: rozmówca nie patrzy nam w oczy, bo ma coś na sumieniu, wyciera okulary, by zyskać na czasie, nerwowo przygryza wargi, wstydzi się, niepewnie poprawia sukienkę.

Należy na tym etapie unikać interpretacji, bo zbyt spieszna interpretacja może okazać się błędna. Czerwone policzki mogą świadczyć o wstydzie, ale też o wcześniejszym dużym wysiłku fizycznym lub... nadciśnieniu. Ktoś może odwracać wzrok, by ukryć niepewność lub kłamstwo, albo też... ma zeza i wstydzi się tego.

Obiektem obserwacji może być osoba, która z nami rozmawia lub osoba (osoby), która nie wchodzi w bezpośrednie relacje z nami. Nie trzeba aranżować żadnych sztucznych sytuacji, ale po prostu otworzyć oczy na życie. Sytuacje w szkole, sklepie, autobusie czy na ulicy są doskonałym poligonem, który mamy na wyciągnięcie ręki.

Dodatkowo możemy się wspomóc zdjęciami i ilustracjami z kolorowych gazet. Zatrzymany w kadrze ruch daje nam to, czego nie mamy normalnie w życiu - czas na dłuższe pomyślenie. W normalnej sytuacji sygnały mowy ciała następują po sobie w błyskawicznym tempie, łatwo się pogubić. Przy zdjęciu możemy zatrzymać się dłużej i zobaczyć to, co umyka naszej uwadze.

Gdy uzyskamy pewną sprawność w obserwacji możemy pójść o krok dalej. Z pewnymi gestami (raczej zespołami gestów) wiążą się pewne wewnętrzne odczucia, przeżycia, myśli. Znajomość mowy ciała to umiejętność możliwie bezbłędnego poznania tego, co kryje się pod ciałem. W jaki sposób to czynić? Trzeba dotrzeć do obiektu, który odsłania przed nami na obu płaszczyznach - ciała i wewnętrznych przeżyć. Jedynym takim obiektem jesteśmy my sami dla siebie.

Dlatego też należy zacząć obserwować swoje zachowania i przeżycia, które im towarzyszą. W czasie rozmowy z kimś zdjąłeś okulary i je dokładnie wycierasz? Co czujesz? Założyłeś ręce na piersi, skrzyżowałeś nogi? Czego w tym momencie doznajesz? Dotknąłeś czubka własnego nosa? Jakie są twoje myśli, napięcia, emocje?

Jeśli zostały nam z lekcji pierwszej jakieś zdjęcia czy ilustracje, to możemy wykorzystać je i w tym momencie. Spróbujmy wtedy, gdy będziemy sami (obecność innych może nas deprymować i zakłócać ćwiczenie), przybrać taką minę i uczynić taki gest jaki widzimy na fotografii. Spróbujmy wytrzymać to chwilę i odszukać rodzące się w nas uczucia.

Wewnętrzne przeżycia - emocje i myśli wywoływać będą określone zachowania, ale będzie to działać także i w drugą stronę - przywołany grymas, ułożony splot dłoni, układ ciała wywołają powiązane z tym stanem rzeczy uczucia i myśli.

Obserwując siebie - swoje ciało i swoje przeżycia towarzyszące zewnętrznym zachowaniom dostrzeżemy pewne zasady, prawidłowości. To, co odkryjemy można będzie przenosić na innych. To znaczy widząc u kogoś jakiś gest, jakieś zachowanie, będziemy mogli przypuszczać, że ów człowiek przeżywa właśnie to, czy tamto. To jest trzecia lekcja mowy ciała.

Potrzeba tu działań powolnych i ostrożnych. Zawsze należy pamiętać, że nasze odczytywanie mowy ciała to jedynie przypuszczenie, wskazówka. Z upływem czasu, nabierając doświadczenia, będziemy coraz lepszymi tłumaczami, ale zawsze mowa ciała pozostaje językiem wieloznacznym.

Warto w tym miejscu zaznaczyć rolę książek, które traktują o mowie ciała. Jest ich duży wybór i mają bardzo zróżnicowaną wartość. Zdecydowanie należy odradzać korzystanie z poradników, które mowę ciała upraszczają i spłycają, tworząc coś na miarę słownika - "dotykać ust - kłamać", "ruszać stopą w pantoflu - mieć na kogoś ochotę". Żaden słownik mowy ciała nie istnieje i istnieć nie może z powodów, które wymieniłem wyżej. Mowa ciała jest co prawda językiem, ale nie tłumaczy się tu poszczególnych słów a raczej całe zdania lub zgoła akapity.

Książki jednak pozostaną niezastąpionym narzędziem, ale pełnić będą zawsze rolę pomocniczą. Można przeczytać dobrą książkę, podkreślić ciekawsze fragmenty, poznać pewne zasady, które podają fachowcy z tej dziedziny. Jednakże mowa ciała będzie zawsze rodzajem umiejętności, do wykształcenia której potrzeba oprócz wiedzy także (a w zasadzie przede wszystkim) ćwiczenia, doświadczenia, sprawności. Jak rzadko w której dziedzinie, tu naprawdę praktyka czyni mistrza.

Autorytet

Do czego ma służyć poznawana mowa ciała? Zacznę od cytatu z pewnej publikacji poświęconej dyscyplinie. Autor pisze:

"[Pewien] dyrektor szkoły powiedział do swojego kolegi, że nie potrafi zrozumieć, dlaczego jedna z nauczycielek w jego szkole - takie wiotkie dziewczątko - nie ma żadnych kłopotów w kierowaniu klasą, podczas gdy inny nauczyciel, mocny mężczyzna, jest w rękach tych samych uczniów bezwolną igraszką."

Jest to niezwykle ciekawa sytuacja, która ma miejsce także w naszych szkołach. Klasa w obecności jednego nauczyciela zachowuje się porządnie i TA SAMA klasa w obecności innego nauczyciela staje się "opętana". Problem więc nie leży w przedmiocie - na matematyce porządek a na religii bałagan - bo może być zupełnie odwrotnie. Problem leży w nauczycielu. Jeden nauczyciel matematyki ma porządek a inny matematyk w tej klasie (zastępstwo, zmiana nauczyciela) będzie miał bałagan. Jeden katecheta nie daje sobie rady a drugi, który przychodzi w jego miejsce, ma na lekcjach spokój.

To co wyrażę w tej chwili będzie bardzo niepopularne - problem nieporządku na katechezie to w większości przypadków problem katechety i problem szkoły jako instytucji. Wracając do przytoczonego cytatu można powiedzieć, że "wiotkie dziewczątko" ma autorytet a "mocny mężczyzna" tego autorytetu jest pozbawiony.

Nauczyciel i katecheta posiadał niegdyś autorytet zapożyczony z instytucji, którą sobą reprezentował. Dzisiaj te czasy bezpowrotnie minęły. Obecnie sam fakt, że ktoś jest nauczycielem, księdzem, katechetą znaczy bardzo mało. Nie znaczy to, że nie można mieć autorytetu. Jest to osiągalne, ale już na innej drodze - opartej na własnej osobowości, kompetencjach i czynach. Osobowość, kompetencje i czyny objawiać się będą w werbalnych wypowiedziach, ale o wiele bardziej w języku niewerbalnym - mowie ciała. I jeszcze bardziej w spójności między jedną i drugą formą wypowiedzi. "Ciało nie kłamie, jest ono zwierciadłem duszy". Wyrażając się krótko - autorytet w szkole zależy od tego KIM JEST nauczyciel i JAK SIĘ SPRZEDA.

Na katechezie chodzi o zdefiniowanie następującej sytuacji: Katecheta dyktuje warunki, wydaje polecenia, rozstrzyga wątpliwości. Uczniowie słuchają, wykonują polecenia, przyjmują uwagi. Czynią tak nie zmuszeni represjami, ale dlatego, że przyjęli taki porządek rzeczy pod wpływem autorytetu katechety.

Czasami uzyskanie tego autorytetu wydaje się nieosiągalne, katecheci jakby zapominają, że są dorośli i mają do czynienia z dziećmi bądź młodzieżą. Bardzo często jest to fizyczna przewaga a zawsze jest to przewaga wykształcenia, dojrzałości i doświadczenia życiowego. Katecheci zapominają, że reprezentują instytucję i związaną z tym władzę, której uczeń po prostu ma się podporządkować.

Nauczyciel ma być w roli, która jest jemu przypisana, jest to łatwiejsze od sytuacji ucznia, który chcąc pobrykać musi się ze swojej roli ucznia wyłamać. W związku z posiadaną władzą katecheta ma szereg praw, których nie ma uczeń - to katecheta decyduje o temacie lekcji, to on może chodzić między ławkami, sprawdzić zeszyt ucznia, wezwać do odpowiedzi, wpisać uwagę, wystawić ocenę itp. Zachowanie katechety przypomina niekiedy stanięcie do pojedynku z równorzędnym partnerem. Tymczasem sytuacja katechety to w punkcie wyjścia zdecydowana przewaga, której tylko należy strzec i ją umacniać.

Spójrzmy na "wiotkie dziewczątko" i "mocnego mężczyznę" od innej strony. Przypuszczam, że problemy nauczyciela nie zaczęły się w momencie, gdy stając przed klasą powiedział: "Jestem słaby psychicznie, nie potrafię zapanować nad klasą, w zasadzie możecie robić co wam się żywnie podoba".

Taki czy podobny komunikat słowny nigdy nie miał miejsca, co nie znaczy, że komunikatu tej właśnie treści nauczyciel nie przekazał klasie. Był to jednak komunikat nadany na płaszczyźnie ciała.

Być może zaczęło się od unikania kontaktu wzrokowego, od "okopania się" w rogu sali za biurkiem, od chwili gdy nauczyciel "nie zauważył" jakiegoś momentu złamania dyscypliny ale uczniowie zauważyli, że był to zwyczajny strach przed interwencją. Takie czy inne "wypowiedzi" nauczyciela przekonały klasę, że nauczyciel jest miękki i pozwoli na wszystko.

Podobnie sukces "wiotkiego dziewczątka" nie polegał na tym, że na pierwszej lekcji nauczycielka zapowiedziała: "ze mną nie wygracie". Taki komunikat mógł wygłosić i "mocny mężczyzna". Niczemu to nie służy, ale jedynie jest zaproszeniem do konfrontacji.

Ważniejsze stokroć dla nauczycielki była zdolność obserwacji, odwaga i skuteczność reagowania. Dodajmy, że pozbawiona była środków bezpośredniego przymusu czy choćby pospolitej chłosty. Jedyną jej bronią było jej ciało - mimo jego wiotkości okazało się skutecznym narzędziem.

Mowa ciała ma służyć właśnie temu, by zdobywać, utrzymywać i wzmacniać własny autorytet, dzięki któremu nauczyciel a nie uczeń będzie definiować sytuację. W jaki sposób to czynić? Zachowywać się jakby się miało autorytet. Kwestię tę wyjaśni kolejna część tekstu.

Siłacz za kotarą - jak objawić autorytet?

Chciałbym rozpocząć od przypomnienia jednej z dobranocek dla dorosłych nadawanych przed laty przez polską telewizję, ze znakomitą rolą Jana Kobuszewskiego jako narratora. Bajka nosi tytuł "Przebrała się miarka".

Bohaterami tej historii są dwaj bracia. Subtelny, melancholijny i poetyczny Jose oraz porywczy i grubiański Pedro. Cała rzecz dzieje się w Hiszpanii. Jak Hiszpania długa i szeroka me było bezczelniejszego drania niż Don Pedro i łagodniejszego człowieka niż Don Jose, jego brat i ofiara. Już w dzieciństwie Pedro odbierał mu zabawki i łakocie, a gdy dorośli - dziewczęta i pieniądze. Biedny Jose znosił te upokorzenia w milczeniu. Co miał począć? Zdawał sobie sprawę, że jest słabszy, nieraz zapoznał się przecież z twardą pięścią swego niedobrego brata.

Aż pewnego dnia Don Pedro z tobołkiem i kozą na sznurku wkroczył do domu Jose. Włożył tobołek do szafy, przywiązał kozę do łóżka i rozsiadł się wygodnie, zakładając nogi na stół.

Gospodarz wodził za nim przerażonym wzrokiem.
- Co to ma znaczyć? - zdobył się wreszcie na odwagę.
- To znaczy, że od dzisiaj tu mieszkam.
- Przecież masz swój dom...
- Już nie mam - wyjaśnił nieproszony gość. - Przegrałem go w karty.
- Ależ, Pedro, ja się niedługo żenię - rzekł błagalnie Jose.
- Tym lepiej, będziemy mieli żonę, he, he, he! A teraz zabieraj swoje bety, od dziś to łóżko jest moje.

Caramba! Tego było za wiele nawet dla cierpliwego Jose. Biedak jak oszalały wypadł na rynek szukać pomocy.

Streszczając naszą historię wystarczy powiedzieć, że tej pomocy nie udało mu się uzyskać. Jedni chcieli, ale nie mogli, inni mogli, ale nie chcieli. Sprawy rodzinne to sprawy w które nie należy się mieszać. Wielu mu współczuło, każdy dobrze życzył i trzymał kciuki, ale nikt mu nie pomógł. Cierpiał więc, biedak, dalej, pomiatany i poniżany we własnym domu.

Sytuacja wydawała się nierozwiązywalna do dnia, gdy do miasteczka przyjechał cyrk a wraz nim siłacz zrywający łańcuchy. Nie było żadnej lipy - człowiek ten rwał żelazo jakby to były liche sznurki. W głowie Don Jose zaświtała nadzieja. Pod nieobecność brata zaprosił siłacza do domu i wyjaśnił mu, w czym rzecz.
- Dasz mu w kość, a ja dam ci za to sto pesetów - zakończył relację.
- Dwieście! - zażądał siłacz.
- Niech będzie. Niczego nie pożałuję, byle tego drania rozumu nauczyć.
Cyrkowiec naprężył muskuły.
- Możesz na mnie polegać! - zapewnił.
Wejdź teraz za tę zasłonę - polecił mu Jose - i na razie ani mru-mru, dopiero kiedy zacznie się stawiać... Będzie miał za swoje! - zawołał wniebowzięty i wepchnął szybko siłacza do kryjówki, bo już na ganku słychać było kroki Don Pedro.

Kuzyn jak zwykle kopnięciem otworzył drzwi, usiadł a w zasadzie rozwalił się na krześle, położył nogi na stole i powiedział:
- Jeść i pić, tylko duchem! No, czego się gapisz, bałwanie?! Don Jose chwilę mocował się z sobą.
- Won! - wykrzyknął nagle.
Don Pedro był tak zaskoczony, że aż zdjął nogi ze stołu.
- Coś ty powiedział?
- Won, łobuzie, z mojego domu, bo ci kości poprzetrącam! - poszedł na całego Jose.
- Ależ, bracie - wyjąkał Pedro.
- Won, powiedziałem, i to już!
Intruz potulnie zaczął zbierać swoje rzeczy i odwiązał kozę.
- Koza tu pozostanie. Mało to jadłeś u mnie i piłeś za darmo?! - przypomniał twardo pan domu.
- Nie jest dobrze - szepnął Don Pedro i cichutko zamknął za sobą drzwi.
- Hip, hip, hurra! - zawołał radośnie Jose. - Już po wszystkim! Wyłaź, siłaczu, wyłaź! - szarpnął zasłonkę i zmartwiał. - Santa Madonna, tu nikogo nie ma! - jęknął. - Ten nicpoń wziął pieniądze i uciekł przez okno. Zostawił mnie samego!

Nagle uderzył się w czoło.
- Więc to ja sam, zupełnie sam pokonałem Don Pedro! - pojął i zaczął tańczyć z radości.

I czas na morał. Jan Kobuszewski, siedząc w głębokim fotelu zakończył tę historię tak: "Historyjkę tę dedykujemy szczególnie tym, którzy cierpią na dość rozpowszechniony kompleks, że nie mają nikogo za sobą. To naprawdę nie jest konieczne. Wystarczy tylko robić wrażenie, że się kogoś takiego ma".

Zatrzymajmy się chwilę nad tą bajką i wyprowadźmy z niej kilka życiowych i katechetycznych prawd.
- Prawda pierwsza jest taka, że nie zawsze zwycięża silniejszy.
- Druga prawda to fakt, że nie musi dochodzić do jakiejś formy fizycznej konfrontacji, by jedna ze stron uznała się za pokonaną.
- Kolejna prawda uczy nas, że od samej siły, którą posiadamy, ważniejsze jest to, by w tę siłę uwierzyła (czasami błędnie, ale to już inna historia) druga strona.

I kilka postulatów. Sformułuję je w formie zaleceń wprost zwracających się do katechety. Pamiętaj kim jesteś. Wiek, wiedza, doświadczenie, pozycja i prawo dają ci autorytet. Zachowuj się zatem tak jakbyś ten autorytet posiadał. Buduj swoje poczucie wartości i zachowuj się jak na dorosłego, wychowawcę, nauczyciela i przełożonego przystało.

Wejście smoka

Teraz kilka recept zachowania w formie narracji o katechetce Basi Maciejewskiej, która przychodzi do nowej szkoły. Chciałbym pokazać rozmaite drobiazgi, które mogą pomagać, bądź stanowić przeszkodę dla zachowania porządku.

Basia wie, że jeśli będzie miała naprawdę "siłacza za kotarą" łatwiej jej będzie zachować porządek (trudno być doskonałym aktorem). Pamięta więc, by wkupić się w radę pedagogiczną, postawić tort, kawę i uszanować wszystkie tradycje. Nie opuści żadnej nauczycielskiej imprezy, nie po to, by nadużywać alkoholu, ale pokazać, że potrafi się bawić i to najlepiej z wszystkich. Basia z jednej strony musi się pokazać jako normalny człowiek a z drugiej pokazać swoją wartość jako nauczyciel, pedagog i chrześcijanin. Jeśli Basia wejdzie w przyjacielskie relacje z nauczycielami będzie mogła liczyć na pomoc. W przeciwnym razie spotka ją neutralność, chłód a może i podstawienie nogi.

Następnie Basia przyjdzie na pierwsze spotkanie z rodzicami. Gustownie się ubierze, wejdzie na chwilę do klasy i powie: "Dobry wieczór, szczęść Boże. Nazywam się Basia Maciejewska, od siedmiu lat jestem katechetką. W tym roku będę miała religię z Państwa dziećmi. Będę się starała czynić to jak najlepiej. Liczę na współpracę i pomoc. Jestem otwarta na wszelkie uwagi i sugestie, jeśli trzeba zawsze można ze mną porozmawiać osobiście".

Mówiąc to trzeba się uśmiechać. Tylko tyle - wszystkiego 30 sekund. Co przez to Basia osiągnie? Rodzic trochę dłużej pomyśli zanim uzna twierdzenia swojego dziecka, że katechetka to wiedźma na miotle. Przekonał się bowiem, że ma do czynienia nie z UFO, ale normalną, miłą, grzeczną i rozumną kobietą.

Basia wie, że jeśli nawet nie uda się jej zawiązać koalicji z wychowawcą, pedagogiem, dyrektorem, nauczycielami, rodzicami, innymi katechetami i proboszczem to i tak nie idzie na katechezę sama. Idą co najmniej cztery osoby: Basia, Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty. Niekoniecznie w takiej właśnie kolejności. Bóg to największy siłacz dla katechety - jeśli w to wierzy. Dlatego Basia dba o swoją wiarę, pielęgnuje ją - jeździ rekolekcje ignacjańskie, jest członkiem żywej wspólnoty chrześcijańskiej.

Basia będzie przygotowana do każdej lekcji. Sprecyzowane cele, dobrane metody, dopracowany plan doda pewności.

Do klasy Basia będzie szła po podłodze korytarza a nie po jego ścianie. Po podłodze i dokładnie środkiem. To uczeń ma zejść z drogi a nie Basia.

Przystankiem w drodze do klasy może być damska toaleta, jeśli trzeba spacyfikować palące papierosy dziewczyny. Basia robi to mimochodem, bo w swoim życiu pacyfikowała już i męskie toalety.

Gdy Basia zobaczy swoją klasę jeszcze bardziej się wyprostuje, biust do przodu, głowa do góry (byle bez sztuczności). Otworzy drzwi do klasy (władza kluczy) i uwaga: stanie na progu. Jedno oko obserwuje tych, którzy są na korytarzu, drugie oko kontroluje klasę. Każdy uczeń przechodzi obok Basi i ma pewność, że wchodzi na jej terytorium.

Jak zachować się dalej wobec uczniów? Nie mogąc wchodzić w szczegóły powiem, że należy pamiętać o dwóch kategoriach - bezpośredniości i napięcia.

Basia wie, że jeśli spojrzy na ucznia będzie to sytuacja bardziej bezpośrednia niż w momencie, gdy patrzyła gdzieś indziej. Jeśli zrobi krok w jego stronę bezpośredniość jeszcze się zwiększy. Podobnie, gdy stanie bardzo blisko, pochyli się, położy dłoń na ławce (czyli terytorium) ucznia a nawet dotknie go. Basia wie także, że napięcie jest sygnałem podporządkowania, konfrontacji, zagrożenia. Wie dobrze, że ten komu bardziej wypada się wyluzować to szef a nie podwładny - uczeń. Zatem Basia troszczy się, by jej ton i brzmienie głosu, mimika, gesty, postawa pokazywały luz i bezpośredniość.

Basia nie boi się zbliżyć do ucznia, ale czyni to spokojnie. Nie zasłania się dziennikiem, biurkiem, krzesłem, linijką. Nie krzyżuje ramion i nóg. Basia nie lubi występować w TVN więc nigdy nie uderzy ucznia.

Basia nigdy nie odpowie na pytanie ucznia postawione poza zasadami. Basia wie bowiem, że ten kto zadaje pytania rządzi. Uczeń może pytać, ale nauczyciel musi na to wcześniej zezwolić.

***

Starałem się odpowiedzieć na pytanie: Jak wykorzystywać język niewerbalny w utrzymaniu porządku na lekcji. Krótki z natury tekst nie zastąpi oczywiście studium solidnych lektur, osobistych przemyśleń a nade wszystko ćwiczeń.

Jeśli jednak kogoś do tych właśnie czynności zachęciłem, jeśli ukazałem ważność poruszanej problematyki, podrzuciłem jakąś ciekawą myśl, to uważam, że ten tekst wypełnił zakładane cele.

Jeśli ktoś jednak z tej mnogości słów tu zapisanych, ma zapamiętać jedno jedyne zdanie to chciałbym bardzo, by był to morał bajki o Pedro i Jose:

"Historyjkę tę dedykujemy szczególnie tym, którzy cierpią na dość rozpowszechniony kompleks, że nie mają nikogo za sobą. To naprawdę nie jest konieczne. Wystarczy tylko robić wrażenie, że się kogoś takiego ma"

A jeśli i to za wiele to zamieniam historyjkę o braciach na starą żydowską anegdotę:

Mówi jeden Żyd do drugiego:
- Jechałem wczoraj koleją, do przedziału wszedł konduktor, i on na mnie spojrzał tak jakbym nie miał biletu.
- I co zrobiłeś?
- Nic. Spojrzałem na niego TAK JAKBYM MIAŁ BILET.



streszczenie

Artykuł "Jak wykorzystywać język niewerbalny w utrzymaniu porządku na lekcji" składa się z trzech części. Pierwsza z nich poświęcona jest sztuce odczytywania komunikatów nadawanych przez ciało ucznia oraz umiejętności świadomego wykorzystania własnego ciała do komunikatów wpływających na postawę (dyscyplinę) ucznia. Część druga przedstawia mowę ciała w kontekście autorytetu - mowa ciała jest bowiem jednym z elementów budowy i podtrzymywania autorytetu nauczyciela. Ostatnia część zawiera krótkie, konkretne wskazówki dotyczące zachowania się katechety w szkole wobec nauczycieli i uczniów.



© 2003 - ks. Zbigniew Paweł Maciejewski



[dawid]